Negocjacje rządu ze związkami zawodowymi zostały przedłużone do jutra. Za tydzień ma się rozpocząć seria egzaminów – najpierw w gimnazjach, potem w szkołach podstawowych, na końcu w szkołach średnich. Nauczyciele chcą pracować, ale domagają się wyższych wynagrodzeń. Uczniowie chcą zdawać i zdać egzaminy, bo to jest warunek ich dalszej edukacji.
Delegacja NSZZ „Solidarność” Oświaty wyraziła gotowość podpisania porozumienia ze względu na zapowiedź realizacji ich głównych postulatów. O ZNP i FZZ domagają się dalej idących ustępstw i stawiają na szali przebieg egzaminów, jakie w przyszłym tygodniu mają się rozpocząć w klasach końcowych szkół podstawowych i gimnazjów.
Oczekiwania związkowców i propozycje rządu ulegają szybkim zmianom, pojawiają się nowe pomysły, jak propozycja prezydenta o zastosowaniu 50-procentowego poziomu kosztów uzyskania przychodu. Skompletowanie wszystkich propozycji, ich ponowne przeliczenie oraz skalkulowanie kwot jakie mieliby uzyskać nauczyciele oraz kosztów, jakie poniesie budżet państwa oraz budżety samorządów, jest czasochłonne. Stąd decyzja o tym, by wrócić do stołu rozmów jutro rano.
Równolegle z przeciąganiem liny przez liderów związkowych i polityków, w szkołach rośnie temperatura emocji wokół warunków, w jakich miałyby się odbyć egzaminy ośmioklasistów (od 15 kwietnia) w szkołach podstawowych oraz trzecioklasistów w gimnazjach (od 10 kwietnia). Strajk nauczycieli (od 8 kwietnia) może oznaczać albo konieczność przełożenia tych egzaminów i związanego z tym większego stresu uczniów.
Zorganizowanie tych sprawdzianów wiedzy w założonym terminie jest warunkiem dalszej procedury naboru do szkół średnich lub zawodowych. Z góry można założyć, że ewentualne wyniki gorsze od spodziewanych będą traktowane przez nich i przez rodziców jako skutek zamieszania wprowadzonego przez strajk. Gorzej, gdyby do egzaminów miało nie dojść w założonym terminie. Problem dotyczy ok. miliona uczniów w Polsce.
W przypadku przedłużenia się strajkowego chaosu, ten sam problem, ale na większą skalę może dotyczyć egzaminów maturalnych (od 6 maja). Zaczynają się one za miesiąc, a ZNP ustami swojego lidera powtarza hasło o „strajku bezterminowym”. To z kolei może zmusić ministerstwo edukacji narodowej do zmian w kalendarzu roku szkolnego, aby kosztem wakacji letnich lub ferii zimowych nadrobić straty w realizacji programów nauczania.
Minister edukacji narodowej Anna Zalewska podpisała rozporządzenie, na mocy którego każda osoba posiadająca kwalifikacje pedagogiczne może być członkiem zespołu egzaminacyjnego i nadzorującego podczas tegorocznych egzaminów. Rozporządzenie zwiększa z 20 do 25 liczby uczniów przypadających na kolejnego nauczyciela wchodzącego w skład zespołu nadzorującego, jeżeli liczba zdających w sali egzaminacyjnej przekracza 25 osób w przypadku egzaminu gimnazjalnego lub egzaminu ósmoklasisty oraz 30 osób w przypadku egzaminu maturalnego.
MEN podaje, że według danych przekazanych przez kuratorów oświaty od dyrektorów, odsetek szkół, w których przeprowadzono referenda strajkowe, wynosi 58,7 proc. Według Państwowej Inspekcji Pracy spory zbiorowe prowadzi 42,76 proc. placówek. Jeśli w poniedziałek nauczyciele zaczną strajkować, rodzice będą musieli zdecydować, co zrobić ze swoimi pociechami. Część szkół poprosiła już rodziców o złożenie deklaracji czy dzieci będą korzystały z zajęć opiekuńczych w czasie strajku. Problem może pojawić się w tych placówkach, w których do protestu przystąpi cała kadra. Wtedy rodzice mają kilka opcji do wyboru. Po pierwsze: urlop na żądanie. W przypadku dzieci poniżej ósmego roku życia opiekunowie mogą liczyć na zasiłek opiekuńczy na podobnych zasadach jak w przypadku choroby dziecka. Może go uzyskać rodzic w związku z opieką nad dzieckiem, którego placówka została nieoczekiwanie zamknięta. W ciągu roku mamy prawo do 60 dni nieobecności w pracy z powodu takiego właśnie nagłego zamknięcia. Prowadzącym działalność gospodarczą świadczenie wypłaci Zakład Ubezpieczeń Społecznych.