W tej historii jest chyba wszystko: pieniądze, śmierć, tajemnica, nieporozumienia, nagłe zwroty akcji.
Opisuje ją Jędrzej Rams w legnickim wydaniu Gościa Niedzielnego w swojej publikacji sprzed kilku dni.
Wszystko zaczęło się kilka lat temu w Stanach Zjednoczonych, kiedy to Gary Gilbert usłyszał od znajomego, który to z kolei miał dowiedzieć się tego od córki umierającego nazisty, że w Liegnitz nazista ów zakopał w piwnicy pewnej kamienicy przebogatą kolekcję znaczków pocztowych. Zbiór powstał poprzez selekcję zbiorów znaczków z majątków skonfiskowanych Żydom wywożonym do obozów koncentracyjnych. Procederem tym zajmował się niemiecki oficer Rudolf Wahlmann. W ten sposób miała ponoć powstać niezwykle cenna i wartościowa kolekcja. Wynik wojny znamy, ale zanim sowieckie buciory zastukały o bruk niemieckich miast, Wahlmann ukrył kolekcję w jednej z legnickich kamienic.
Do tych informacji dotarli Amerykanie Gary Gilbert, Dan Sturman i Dylan Nelson. Postanowili odnaleźć kamienicę i zdobyć kolekcję. Mając w rękach fotografię kamienicy z czasów wojny, odwiedzili więc Legnicę w 2015 roku. Ustalili, że kamienica znajduje się obecnie przy ulicy Tatarskiej.
Jej mieszkańców poprosili o możliwość nakręcenia „filmu miłosnego”. Ci początkowo się na to zgodzili, jednak w pewnym momencie odkryli, że Amerykanie mają chyba nieco inne plany i odmówili współpracy. Nie pomogły mediacje prowadzone przez adwokatów i przedstawicieli Urzędu Miasta.
W tym momencie trwa impas, chociaż filmowcy obiecują, że jeżeli znajdą kolekcję (oraz m.in. rodowe srebra i książki) i nie znajdą jej spadkobierców, całość oddadzą do legnickiego muzeum.
Niestety cieniem na całej historii kładzie się to, że na portalu kickstarter.com, na którym filmowcy zbierali pieniądze na swój projekt (zbiórka zakończyła się pod koniec 2019 roku), oprócz opisania historii kręcenia filmu, pojawia się informacja o nowym polskim antysemityzmie. Obrazują go m.in. dwa duże zdjęcia spalonej kukły Żyda na wrocławskim rynku oraz manifestacji ONR z Warszawie. Filmowcy piszą tam, że po przybyciu do Legnicy wkrótce odkryli sekrety, kłamstwa i otaczającą ich chciwość oraz, niestety, współczesny antysemityzm. To co zaczęło się jako prosta próba odzyskania skradzionych znaczków, stało się znacznie większą historią i przypomnieniem dla twórców filmowych, że nigdy nie wolno zapomnieć o ważnej lekcji holocaustu.
https://www.youtube.com/watch?v=Kn6oVvxFbZ8&feature=emb_title
Swoją relację na ten sam temat udostępnił także Andrzej Andrzejewski na antenie Radia Wrocław.
Poświęcili pięć lat nad rozwikłaniem tajemnicy jednego z legnickich budynków. Amerykańscy filmowcy ustalili, że kolekcja bardzo cennych znaczków pocztowych, zrabowanych w czasie wojny żydowskim rodzinom, została zakopana w piwnicy Starego Miasta. Dokumentaliści poskarżyli się, że mieszkańcy prywatnej posesji zabronili im kontynuowania poszukiwań.
Mieliśmy powody. Zostali okłamani, że będą nagrywać film miłosny. Oferowali pieniądze, ale myśmy nie wyrazili zgody. To było perfidne kłamstwo, tak się nie robi – wyjaśnia lokatorka.
Amerykanie przyznają, że zdecydowali się upublicznić historię, by w ten sposób wymusić na właścicielach posesji zgodę na przeszukanie piwnic. Oferują wspólnocie kilkaset tysięcy złotych. Lokatorzy deklarują, że zgodzą się na poszukiwania, ale tylko prowadzone przez polskich ekspertów. Producent filmu Dan Sturman dziś żałuje, że początkowo zataił prawdę przed polskimi lokatorami: Popełniliśmy na początku błąd. Dziś chcemy, żeby była pełna przejrzystość.
Amerykanie deklarują, że znaczki chcą przekazać prawowitym właścicielom lub ich spadkobiercom. Eksperci budowlani sugerują jednak, że metalowa skrzynka schowana przez SS-mana 75 lat temu ma niewielkie szanse na przetrwanie. XIX-wieczny budynek został wybudowany bez hydrologicznej izolacji poziomej. Poza tym w czasie powodzi w 1977 roku piwnice zalała woda.