“Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”. To dewiza, która całe życie towarzyszy Lucynie Kornobys. Kobiecie, która pokazuje, że jeśli się chce, to można osiągnąć wszystko. O trudnym życiu paraolimpijczyka, walce o każdy dzień, a także niesamowitej energii, która daje jej siłę.
Pojechałaś na Igrzyska z kontuzją, a znów przywozisz z nich srebrny medal. Jakie to uczucie? Sukcesy to automatyczny wzrost zainteresowania. Nie męczy cię to?
Rzeczywiście czuję duże zmęczenie. Walczyłam w Tokio o to, by zrobić jak najlepszy wynik. Tak jak pan powiedział – trudno jest odpocząć, bo cały czas człowiek się z kimś spotyka i trudno złapać chwilę oddechu. To jest takie pozytywne zmęczenie, bo jednak jest radość że się udało. Szans na złoto nie było, choć troszkę szkoda, bo gdzieś liczyłam po cichu że uda się zbliżyć do Chinki. Na pewno to jest fajny wynik. Obroniłam srebrny medal, więc to na pewno w moim sercu zostanie.
To nie jest twój pierwszy sukces w tym roku. W czerwcu zdobyłaś złoto Mistrzostw Europy. Teraz drugi medal olimpijski. Gdzie było trudniej? W Rio, czy w Tokio?
Nie tylko ze względu na kontuzję, ale Tokio. Po pierwsze – igrzyska w Rio były dla mnie debiutem. Wtedy nie było praktycznie żadnej presji, ani oczekiwań, a w Tokio wszyscy liczyli na medal. Wszyscy mówili, że medal na pewno będzie. To wcale nie jest takie proste. Na to składa się wiele czynników, więc ten medal z Tokio jest większą satysfakcją. Ręka nie dawała mi odpocząć, do tego pojawiały się kłopoty mentalne, ale cieszę się, że się udało. To jest jednak praca kilku osób, a nie tylko moja zasługa. Owszem – to ja pcham i w ostatnim etapie wszystko zależy ode mnie, ale bez przygotowań nic bym nie osiągnęła. Przede wszystkim – mój trener Michał Mossoń. Pierwszy raz widziałam go tak spokojnego, tłumaczącego cierpliwie dlaczego nie możemy mocniej, lepiej, dynamiczniej. Spokojnie, poczekaj, zaufaj – to słyszałam od trenera. Zdało to egzamin. Fizjoterapeuci też wykonali ogromną pracę – Michał Sówka – fizjoterapeuta kadrowy, cały sztab Wiśniewskich, Jurek Stańczyk i cała rzesza ludzi. Było zagrożenie, że mogę nie wystartować. Gdyby ten mięsień się zerwał, to o starcie nie byłoby mowy. Dlatego zrezygnowaliśmy z oszczepu.
Jak wyglądały wasze przygotowania do Tokio? Czy ta kontuzja barku rzeczywiście diametralnie zmieniła plan przygotowań?
Niestety tak. Nie mogłam iść na całość jeśli chodzi o przygotowanie siłowe. Od co najmniej 3-4 miesięcy musieliśmy zejść z tak dużych obciążeń. Wszystko cały czas groziło zerwaniem mięśnia. Zrobiliśmy jeden trening na miejscu, w Kaminoyamie i niestety następnego dnia ręka bardzo bolała i była odrętwiała. To były znaki, że musimy odpuścić. Dla mnie to był horror, bo wiem jak to etapowo powinno wyglądać. Brakowało mi trochę tej dynamiki. Wiedziałam, że ręka może nie wytrzymać obciążeń. Skupiliśmy się na elementach technicznych.
Jesteś osobą z niepełnosprawnością od 15 roku życia. Skąd w ogóle pomysł by uprawiać sport? Czy rzeczywiście to miało być takie środowisko, w którym poczujesz się swobodniej i które cię w stu procentach zaakceptuje?
Myślę, że tak. Ja uprawiam sport od 6. roku życia. Poświęcałam mnóstwo czasu na sport, jeszcze jako osoba pełnosprawna. Biegi, skoki, jazda na nartach, jazda na rowerze, tenis stołowy, tenis ziemny…tego było mnóstwo. Rzeczywiście, jak stałam się osobą niepełnosprawną, nie bardzo mogłam uprawiać jakikolwiek sport. W ogóle bardzo późno dowiedziałam się o tym, że istnieje coś takiego jak sport dla niepełnosprawnych. Kiedyś te informacje nie docierały do nas. Ja dopiero w 2008 roku, zupełnie przypadkiem dowiedziałam się o tym, że jest coś takiego jak sport dla osób niepełnosprawnych. Zaczęłam od siatkówki na siedząco, a dopiero później lekkoatletyki.
Uprawiasz nie tylko pchnięcie kulą.
Pchnięcie kulą, rzut oszczepem i nieraz w Polsce na różnych mityngach uprawiam rzut dyskiem. Mimo, że w oszczepie zdobywam medale, to nie jest to moja ulubiona konkurencja. To sport, w którym łatwo nabawić się kontuzji, a do tego jest bardzo techniczny. Nie umiem dobrze rzucać technicznie oszczepem. Czy nadal będę nim rzucać? Trudno powiedzieć. Nie wiem, jak z moim barkiem. Na pewno moją koronną dyscypliną jest pchnięcie kulą.
Zaczęłaś startować w 2008 roku. Widać wzrost zainteresowania sportem niepełnosprawnych? Wiele osób śledziło Igrzyska w Tokio, czytało o nich. To dla was też okazja na pokazanie się sponsorom.
Widzę ogromny wzrost zainteresowania. Przede wszystkim sam sport niepełnosprawnych stał się bardziej profesjonalny. Jak ja słyszę, że nasz sport jest formą rehabilitacji, to ja chętnie zaproszę pierwszego lepszego śmiałka na mój trening i czy uzna to za formę rehabilitacji. Żeby zdobywać medale na arenie międzynarodowej, to naprawdę trzeba dużo poświęcić. Ludzie zapominają, że to nie jest tak, że ja pójdę na trening i wrócę do domu. Do tego odnosi odnowa, rehabilitacja, trening motoryczny, mentalny, często stabilizacyjny. Wiele czynników składa się na ogólny wynik. Bardzo często zapominamy, że ciało po takim ciężkim treningu musi się zregenerować. Ja wszystko wykonuję „łapkami” i tłumaczę to często pełnosprawnym sportowcom. W styczniu 2020 w Spale trenowałam z Marią Andrejczyk i ona mówi: „No…tylko 40 rzutów?”. Ja mówię: „Maria, ty kończysz trening i idziesz odpocząć. Twoje łapki odpoczywają.” Ja cokolwiek nie robię – czy to jest sprzątanie, gotowanie, prasowanie, pójście na zakupy – to u mnie ciągle te łapki pracują. Nie mają kiedy odpocząć. Nie mogę sobie pozwolić na zbędne zmęczenie tych rąk. Przed startami unikamy zbyt dużego zmęczenia. Nawet pływanie – ja uwielbiam pływać – jest mniej intensywne. Z kilometra schodzę do 400 metrów – to maksimum ile mogę przepłynąć, by tych rąk nie zmęczyć.
Czy nasz sport jest bardziej rozpoznawalny? Na pewno. W social mediach, telewizji publicznej, na portalach internetowych – dużo się zaczyna o tym mówić i pisać. Bardzo się z tego cieszymy, bo tak jak sam pan powiedział – pokazywanie nas ułatwia nam drogę do sponsorów. Ich naprawdę nie mamy zbyt wielu. My jako sportowcy też nie jesteśmy uczeni pracy z menedżerem. Nie mamy menedżerów, tak jak sportowcy pełnosprawni. Wszystkim zajmujemy się tak naprawdę sami. Zdjęcia wrzucamy sami na nasze profile, pozyskujemy sponsorów sami – wszystko jest na naszej głowie. Na tym też trzeba umieć się znać. Niestety, firmy niekoniecznie widzą w nas potencjał marketingowy. Nasz sport naprawdę niewiele się różni od sportu pełnosprawnych. Wiadomo, że nigdy nie zrobię takiego treningu jak Paulina Guba. To znaczy tak – jednostkowo pewnie robię taki sam, natomiast osoby stojące 80% treningu wykonują na kończyny dolne. Tylko 20% wykonują na górę. U nas jest odwrotnie, bo ja kończynami dolnymi nie jestem w stanie wykonać ruchu.
Marzy mi się, byśmy kiedyś mieli sytuację, w której nie będzie podziału na sport pełno i niepełnosprawny. Jeśli chodzi o media, ale i finansowanie. Wielu z nas sen z powiek spędza ten aspekt finansowy. Prosty przykład. Na igrzyskach było razem ze mną 11 rywalek i ja nie mogę się starać o stypendium. Fajne jest to, że nie dotyczy to igrzysk. Tylko ze względu na to, że były to igrzyska to dostanę 50% stypendium, jakie normalnie by mi przysługiwało. Jeśli są to mistrzostwa Europy, czy świata, to nie dostajemy tych stypendiów, nagród za medale, tylko dlatego, że w ustawie jest, że ma być 12 zawodników z 8 krajów. Ministerstwo nie do końca zdaje sobie sprawy z tego, że my jako zawodnicy nie mamy wpływu na to, z iloma konkurentami startujemy. Przychodzę na start i czasami jest sześć zawodniczek, czasami osiem zawodniczek, a innym razem jedenaście. Nie mam na to wpływu. Mimo wszystko jestem „karana” za to, że nie mam tej dwunastki. Rzadko się zdarza, że ta dwunastka jest…
Niektórzy później się zastanawiają, czy jest sens trenować, skoro nie ma gwarancji, że się utrzymasz.
Powiedziałaś kiedyś, że sport pozwolił ci się„podnieść z kolan”.
Prawdą jest to, że sport pomógł mi poradzić sobie z tą niepełnosprawnością. Niestety, u mnie ta niepełnosprawność bardzo powoli, ale pogarsza się. Czasami ciężko sobie wytłumaczyć, że dwa lata temu coś robiłam, a teraz sprawia mi to trudność. Kiedyś bałam się tego, czy będę miała za co żyć, gdzie mieszkać. To było wtedy, kiedy opuszczałam mury placówki w Kaczorowie. To są proste rzeczy, bardzo przyziemne problemy osoby, która wychodzi z domu dziecka. I ja takie miałam. Sport pomógł mi uwierzyć w siebie. Pozwolił mi odbić się od tego, że jeżdżę na wózku. Ktoś mi kiedyś ładnie powiedział: „jeśli nie masz tego co lubisz, to musisz polubić to, co masz”. Tak trzeba żyć. Staram się cieszyć z każdego dnia. Kocham sport, lubię się męczyć. Dla mnie nie ma problemu by iść na trening. Śmieję się, że mogę robić trzy treningi tylko po to, by nie sprzątać w domu. Na pewno sport zmienia myślenie. Zaczęłam inaczej patrzeć na ludzi, na społeczeństwo, które mnie otacza – inaczej w nim funkcjonuję. Do tego doszła praca zawodowa, praca z terapeutą. To wszystko złożyło się na to, że dziś osiągam sukcesy. Cieszę się, że kiedyś w życiu nauczono mnie tej ciężkiej pracy.
Jak wygląda dzień Lucyny Kornobys, kiedy nie ma treningów, ani zawodów?
Powiem szczerze, że rzadko są takie chwile! Bardzo staram się udzielać społecznie. Jeżdżę po szkołach – praktycznie po całym Dolnym Śląsku – udzielam się charytatywnie. Uwielbiam przekazywać dzieciom i młodzieży, że niepełnosprawność nie jest przeszkodą do tego, by żyć normalnie. Wszystko zależy od nas samych. Jeśli chcemy się zamknąć w domu, siedzieć przed telewizorem, to proszę bardzo – twój wybór. Jeśli chcesz coś osiągnąć, to wyjdź. Rusz ten tyłek i po prostu zacznij działać. To jest najważniejsze. Nie czekaj, aż ktoś zrobi coś za ciebie.
Często robię warsztaty. Przywożę drugi wózek, dzieciaczki siadają na wózek. Wiadomo, że duży ubaw jest wtedy, gdy sadzam nauczyciela i on musi sobie radzić. Dzieci chodzą z białą laską, grają w siatkówkę. Na własnej skórze mogą przekonać się, jak to jest być osobą niepełnosprawną. Zawsze to powtarzam – w ciągu pięciu minut sam możesz stać się taką osobą – przez wypadek, zdarzenie losowe, chorobę. I co wtedy zrobisz? Chciałabym, by ludzie traktowali nas z szacunkiem. Zresztą to działa w dwie strony.
Skąd czerpiesz tę siłę? Wydajesz się być najszczęśliwszą osobą na świecie.
Tak, ale to nie jest takie proste. Ja nie zawsze taka byłam. Kiedyś byłam bardzo zamknięta w sobie. Wszystkiego się bałam i nie umiałam publicznie przemawiać. Bałam się nawet wystąpień w szkole. To jest praca z głową i emocjami. Nie wstydzę się tego, że nadal pracuję mentalnie. Jestem tylko człowiekiem i popełniam błędy, ale cieszę się z każdego dnia. Dziękuję, że mogę rano wstać i realizować swoje marzenia. Zresztą – jeśli ty masz, to dziel się z innymi. To jest dodatkowy power dla mnie. Jeśli mogę komuś pomóc, to zawsze pomogę. Wiadomo, że najłatwiej jest mi to zrobić w okolicach Dolnego Śląska. Większość swoich medali oddałam na licytację. Jeśli komuś może to pomóc, to proszę bardzo. Nie jestem w stanie pomóc finansowo, ale jeśli mogę komuś pomóc swoją osobą, oddać siebie, to zawsze pomogę. To mnie tak dodatkowo uskrzydla.
Czujesz wsparcie na co dzień?
Bardzo często jest tak, że jak mam zły dzień, to wykonuję telefon do siostry i potrafimy przegadać pół godziny. Mój brat siedzi za granicą. Większość rodzeństwa się rozjechała po całym świecie. Mam fantastycznych sąsiadów. Często bywa tak, że ledwo przyjadę do domu i już przychodzi pani Krysia do mnie puka: „Lucynka czekałam, bo obiadek mam gotowy!”. Wychodzę czasami zimą rano – auto odśnieżone. Nie wiem kto to zrobił, nikt nie zostawił karteczki . To są takie zwykłe ludzkie gesty, ale tak bardzo cieszą.
Zapytam na koniec. Kim inspiruje się tak…inspirująca osoba jak ty?
Do momentu, kiedy jeszcze był zawodnikiem, to dla mnie wielką osobowością był Tomek Majewski. Bywało, że na zgrupowaniach podglądałam jak trenuje, robiłam sobie z nim zdjęcia. Bardzo pozytywnie działa na mnie Piotrek Małachowski. Uwielbiam z nim rozmawiać. Często sam podchodzi, bo ja nie dojrzę, nie widzę. Podejdzie, zapyta. Taką dziewczyną jest też Maria Andrejczyk. Z kręgu pozasportowego taką osobą jest Martyna Wojciechowska. Uwielbiam ją, oglądam programy w których opowiada o świecie. Jest w moim sercu i ma w nim szczególne miejsce.
Do pełnego spełnienia brakuje już tylko złotego medalu.
Mam taką nadzieję! Do ostatniego pchnięcia jest szansa. Jeśli zdrowie pozwoli, to na pewno spróbuję. W końcu się musi udać!